Gwatemala: Chichicastenango. Wielki bazar, płonące byki i pijani Hiszpanie


Chichicastenango, miasto w Gwatemali, zwane jest w skrócie "chichi", co oznacza w latynoamerykańskim hiszpańskim nic innego niż... cycuszek. Jednakże chyba tylko nam to miejsce kojarzy się z kobiecymi krągłościami, w Gwatemali skojarzenia z Chichicastenango są zupełnie inne. To tu na przykład odnaleziono Popol Vuh - świętą księgę ludu Kicze. Głównym skojarzeniem z miasteczkiem jest jednak Chichi Market, wielki targ, który odbywa się tutaj w każdy czwartek i w każda niedzielę. Od rana do godziny 15:00-16:00.

Ulice miasteczka zamieniają się wtedy w swoistą galerię sztuki ludowej. Królują tu niepodzielnie piękne wyszywane bluzki, zwane huipil. Huipile są zróżnicowane tutaj terytorialnie - każdy obszar, wioska ma swój tradycyjny haft. To taki często swego rodzaju mundurek szkolny - spojrzysz na Indiankę i już możesz się zorientować, skąd pochodzi.

Zakup barwnych huipili był tylko jednym z powodów, który przyciągnął nas do Chichicastenango. Swój przyjazd tam osadziłyśmy na osi czasu nieprzypadkowo - trafiłyśmy tam bowiem w niedzielę, 7 grudnia, kiedy co w całej Gwatemali o godzinie 18:00 wspólnie i zbiorowo... pali się diabła. Quema del Diablo to święto wpisane tutaj na listę niematerialnego dziedzictwa narodowego. 

Czasami diabła pali się dosłownie i używa się do tego mniejszych lub większych figurek przedstawiających rogatych gagatków. Czasami taki diabeł ma nawet kilka metrów wysokości, a jego spaleniu towarzyszy cały rytuał. Jedną z weselszych tradycji jest odczytanie Testamento del Diablo, który traktuje w sposób zabawny i satyryczny o postaciach życia publicznego. Diabeł czasem palony jest jedynie symbolicznie, bo cały rytuał ma służyć przede wszystkim oczyszczeniu, pozbyciu się złych rzeczy, by w ten sposób przygotować miasteczko na przyjście Matki Boskiej przed dniem Niepokalanego Poczęcia (8 grudnia), a następnie przygotować się na narodziny Jezusa. Symboliczne palenie diabła ma postać małych ognisk na ulicach, gdzie przed domami pali się śmieci. Czasem ma postać innego ognia - petard, rac i fajerwerków.

Jak wspominałam, zwyczaj palenia diabła jest powszechny w całej Gwatemali, my jednak wybrałyśmy Chichicastenango ze względu na to, że hucznie obchodzi się tu także sam dzień 8 grudnia - La Virgen de la Concepcion - Dzień Niepokalanego Poczęcia NMP. Z tej okazji, zupełnie na temat, odbywa się tu... palenie byków oraz taniec pijanych Hiszpanów. Dwie tradycje, które już widziałam w Meksyku i pewnie jeszcze nie raz zobaczę. To, że już to widziałam, nie znaczy wcale, że już mnie to nie interesuje. Wręcz przeciwnie - te tradycje zadziwiają mnie i bawią, i sprawiają, że chcę ich tropem jeździć więcej i więcej.

Sama nazwa Chichicastenango nie pochodzi wcale od słowa "chichi", nie pochodzi nawet z lokalnego języka Kicze ani z żadnego języka majańskiego. A pochodzi zupełnie niespodziewanie z języka nahuatl, czyli języka, który nijak majański nie jest, a był raczej aztecki i to jeszcze z centralnego Meksyku. Nazwę miasteczku nadali hiszpańscy konkwistadorzy na czele z Pedro de Alvarado pospołu z wojownikami z Tlaxcali. Tzitzicaztenanco w nahuatl znaczy "miasto pokrzyw".

Kolonizatorzy szybko zaprowadzili tu swoje porządki. Na szczycie lokalnej piramidy postawili własny kościół. Taka praktyka, jak zapewne wiecie, była dość powszechna w różnych regionach świata. Że dawne miejsca kultu zastępowano nowymi. Bazylika Matki Boskiej z Gwadelupy stoi na przykład tam, gdzie Indianie czcili Tonantzin, Matkę Ziemię, w pewnym sensie ekwiwalent Maryi. Czasem burzono dawne świątynie, a na ich miejsca stawiano kościoły. Często jednak nie zadawano sobie tego trudu i kościół stawiano dosłownie NA świątyni. 

Do kościoła świętego Tomasza w Chichicastenango prowadzi 18 schodów, które przed przybyciem Hiszpanów były stopniami majańskiej świątyni. 18 schodów - każdy oznaczający jeden miesiąc z majańskiego kalendarza. Miejscowa ludność zdaje się doskonale o tym pamiętać - na schodach lokalni szamani wciąż odprawiają swoje rytuały, palą kadzidła i świece. Sam kościół, mimo że urządzony w tradycyjnym katolickim stylu, też nie ma typowo kościelnej atmosfery. Podłoga wysypana jest igliwiem, a Indianie odprawiają tu swoje rytuały.

Święty Tomasz i schody, które oryginalnie były stopniami świątyni majańskiej.

Niektóre obrazy w środku są tak odymione przez palone w środku świece, że nie widać już nijak co autor miał na myśli. W sensie już nic na nich nie widać.

Nadchodzi Virgen de la Concepcion. Po dumnym przemarszu przez całe miasto trafia na główny plac miasta, przed kościół św. Tomasza.

Przed drogą, którą Maryja ma postępować odpalane są całe połacie petard. Elementy pirotechniczne na stałe goszczą w katolicyzmie latynoamerykańskim. Podobno celowo wprowadzili je tam hiszpańscy księża - chcąc przez moc ognia i wybuchów pokazać siłę, okazałość i magię swojej religii.

Podobną rolę miał odegrać zapewne płonący byk. Płonący byk to instytucja wszech i wobec tutaj popularna i jakże ekologiczna i animal friendly. Płonący byk zwierzakiem bowiem nie jest, a jest metalową konstrukcją na barkach jednego z mieszkańców. Do stelaża przymocowane są race i fajerwerki, które raz podpalone efektem domina dają świetny szoł przez najbliższy kilka do kilkunastu minut.

Podobno w Hiszpanii wciąż jeszcze w niektórych miejscach stosuje się byki, które nie są animal friendly. Do rogów pradziwego byka przymocowuje się pochodnie, na których płonie prawdziwy ogień. Byk jest więc naprawdę mocno wkurzony. Czerwona płachta to nic przy tym, jak ci ktoś podpali rogi. Byk meksykańsko-gwatemalski też jest rozjuszony i gania wszystkich na lewo i prawo. Napiera na nich i atakuje, prarę razy potrącił jakichś zamyślonych fotografów tudzież pijanych biesiadników. A... byk także tańczy! W rytm zespołu, który właśnie przygrywa na scenie.

Szoł jest naprawdę nieziemski, wibrujący, zapierający dech w piersiach. Są elementy mobilne i kręcące się w kółko. Takich byków było na imprezce w Chichicastenango 5. Każdy z nich ufundowany przez inną osobę z miasteczka.

A tu z byka wystrzelają fajerwerki!

Kolejne tradycje mają miejsce następnego dnia z samego rana, już od szóstej nad ranem, dla niektórych  o szóstej w środku nocy (np. dla Kasi, która w tym czasie przekręcała się na lewy bok). Przed kościołem odbywa się wtedy taniec pijanych Hiszpanów. Jest to tradycja nie tylko latynoamerykańska, słyszałam, że analagiczne tańce praktykuje się np. w Afryce. Poczucie humoru jest bowiem cechą ogólnoludzką, tak jak ogólnoludzkie jest śmianie się z władzy. 

Indian bowiem ogromnie bawiło, że ci groźni Hiszpanie, gdy popiją, zachowują się zupełnie niedorzecznie. Bełkoczą i mają pokraczne ruchy. Jeśli władzy nie można otwarcie krytykować, można więc ją obśmiać. Indianie więc od wieków zakładają białe maski z wąsem, hiszpańskie kostiumy i naśladują pijanych Hiszpanów. Zwróćcie uwagę na różne typy hiszpańskich wielmożów. Tutaj mamy na przykład księdza-nawracacza. Z pokrążonymi oczkami i ubytkami w uzębieniu. Bardzo popularny to tu motyw.


I jeszcze kilka fotek ze słynnego Chichi Market:



Ceny mogą na początku nieźle zdziwić swoim oscylowaniem na niewyobrażalnych dla Polaka wyżynach. Można znaleźć jednak tańsze miejsca. Warto pomyśleć na przykład o ubraniach używanych. Najtańsze huipile (lekko podniszczone) widziałyśmy nawet za 40 quetzali (niecałe 20 zł).



A to mój pierwszy huipil. Cena: 150 quetzali (ok. 70zł). A nim cała ptasia ferajna!

Ręcznie wyszywany pas kosztował mnie 70 quetzali (ok. 30 zł).

Ano. Pozdrawiam. Wasza Ola.