Las posadas - dlaczego nie mamy ich w Polsce?

Chyba wszyscy zgodzimy się, że Boże Narodzenie jest najprzyjemniejszym świętem w roku. Skoro jest takie sympatyczne, to czemu nie zacząć świętowania wcześniej? Meksykanie poszli po rozum do głowy i organizują świąteczne spotkania już od 16 grudnia. Spotkania te nie mają nic wspólnego z naszymi "małymi wigiliami" zwanymi "opłatkami" albo "śledzikami", których maratony odbywam co roku w pracy, w szkole, z emerytami z kicowego akademika oraz w barze u Zielonego w Kozienicach. W Meksyku spotkania te to odrębna tradycja, która nazywa się posadas.

Wedle tradycji tłum gości ma chodzić od domu do domu i prosić o schronienie (hiszp. "posada"). Chodzi się czasem w jasełkowych przebraniach, czasem z figurkami przedstawiającymi Maryję i Józefa, jednakże zawsze z tradycyjną piosenką, podczas której swoje kwestie mają proszący o gościnę oraz ci, których się o nią prosi. Gospodarze dwa razy gościny odmawiają, ale za trzecim wpuszczają w końcu do środka i zapraszają do wspólnej biesiady (może być też tak, że prosi się w trzech domach, z których dwa pierwsze okazują się mało gościnne w przeciwieństwie do ostatniego). Biesiada polega tradycyjnie na wspólnym spożywaniu tamales oraz atole, a także na rozbijaniu piniaty (na jej temat więcej pisałam TUTAJ). Tradycja mówi również, że ten komu się poszczęści i zabije ową piniatę, musi zorganizować posadę dnia następnego i zasponsorować wszystkim tamales i atole. Współcześnie jednak już wcześniej wiadomo jest, kiedy i gdzie dana posada się odbędzie. Organizowane są one w prywatnych domach, czasem w kościołach, a także w zakładach pracy (zdarza się, że w formie sponsorowanego przez firmę wyjazdu wypoczynkowo-imprezowego).


9 spotkań odbywa się w kolejne grudniowe wieczory aż do wigilii i ma symbolizować 9 miesięcy ciąży Maryi oraz jej wędrówkę z Józefem do Betlejem. Dlaczego ta tradycja, katolicka jak się wydaje, nie jest znana w Polsce? Ano bo tak naprawdę oryginalnie katolicką nie jest. Posadas swą genezę zawdzięczają nikomu innemu jak Huitzilopochtli, azteckiemu bogowi wojny i słońca. To właśnie jemu składano tradycyjnie cześć w tym samym czasie, na który przypadają obecnie posadas.

\Kochany Papieżu -  zdawał się pisać w 1584 roku augustyn Diego Soria, który wpadł na pomysł całej imprezki - Jest bida w tym Nowym Świecie. Zamiast pościć przed Bożym Narodzeniem lud miejscowy urządza sobie swoje pogańskie rytuały. Przez 9 dni przed przyjściem na świat Pana czczą oni śmierć i ponowne narodziny lokalnego bóstewka. Bóstewko nie było pierwszym lepszym skrzatem górskim, ale jednym z najważniejszych bogów dla Mexików. Nie było łatwo więc go tak po prostu wymieść sprawną skądinąd katolicką miotłą, bo święto ku jego czci było dla Indian jednym z najważniejszych obchodów w roku. Boże Narodzenie teraz może wydaje się miłe i przyjemne, jednakże azteckim sercom niewspółmiernie milsze było święto ponownego narodzenia bóstwa słońca.

Tradycją nazwać niczego nie możesz i nie możesz uchwałą specjalną zarządzić ani jej ustanowić. Kto inaczej sądzi, świeci jak zgasła świeczka na słonecznym dworze. Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę - mógł odrzec papież Sykstus V i być potem cytowany w "Misiu". Tradycji lokalnej nie wypleniać. Tradycję lokalną włączyć w obchody Bożego Narodzenia. Wymyślić jakieś dobre, katolickie wytłumaczenie - mógł nakazać papież w swym watykańskim prikazie.

Rok później - w 1587 roku - zapada decyzja. Od 16 do 24 grudnia w całej Nowej Hiszpanii poleca się codzienne urządzanie mszy w atrium kościoła. 9 mszy ma symbolizować 9 miesięcy ciąży Maryi podczas jej trudnej wędrówki z Józefem z Nazaretu do Betlejem. Trudny czas w życiu Maryi i Józefa był przygotowaniem na przyjście cudu - Dziecięcia Jezus, tak więc i dla wiernych okres ten ma być oczekiwaniem na okres Bożego Narodzenia. Z innymi lokalnymi tradycjami podczas święta ku czci boga Huitzilopochtli było już łatwiej.

Mexikowie przygotowywali się do swojego święta poszcząc przez cały miesiąc, co idealnie wpisało się w tradycję adwentu. Tutaj post wypadał nieco wcześniej, kończył się bowiem 7 grudnia, kiedy to rozpoczynał się Panquetzaliztli - miesiąc boga Huitzilopochtli, ale drobne przesunięcia w kalendarzach nigdy dla kościoła nie były problemem. Co ciekawe, ale już dla współczesnej i naszej polskiej tradycji - Mexikowie ozdabiali również na tę okazję domy i drzewa, jak również dzielili się słodką figurką przedstawiającą owego boga. Kościół świetnie wytłumaczył także lokalną tradycję rozbijania piniaty, o której więcej pisałam Wam 16 grudnia.


Najbardziej podobnym elementem obu tradycji - Bożego Narodzenia oraz festiwalu ku czci Huitzilopochtli - był motyw narodzenia się boga. Podczas najdłuższej nocy w roku bóg słońca miał umrzeć, by mógł narodzić się na nowo. Jego przyjście - podobnie jak narodziny Chrystusa - miały przynieść nowe i lepsze, i być nadzieją na przyszłość. Zaraz, zaraz - powiecie - ale przecież narodziny słońca świętowano nie tylko w Meksyku. A i owszem - przesilenie zimowe było obchodzone jak świat długi i szeroki. U starożytnych Rzymian było to święto ku czci Saturna (Saturnalia), wśród plemion germańskich święto narodzin boga Jule, a w Persji przyjście na świat Mitry. Nasi przodkowie świętowali zaś Gody - święto boga słońca Swaroga.

Niektórzy badacze twierdzą, że obrzędy związane z przesileniem zimowym obchodzono już w epoce kamienia.
Z kolei data urodzenia Chrystusa jako 25 grudnia w żaden sposób nie wynika z Biblii, a pierwsza wzmianka o niej pojawia się dopiero w IIIw. n.e. Świadkowie Jehowy Bożego Narodzenia nie obchodzą. Dla pierwszych chrześcijan liczył się tylko fakt, że Bóg stał się człowiekiem. Nie przywiązywali oni większej wagi ani do miejsca, ani do daty jego przyjścia na świat. Boże Narodzenie, a zwłaszcza data grudniowa to była sprawa późniejsza, można by powiedzieć propagandy cesarskiej, bo przypisuje się to Konstantynowi, który wyznaczył tę datę dla wyeliminowania pogańskiego święta Sol Invictus – mówi archeolog prof. Elżbieta Jastrzębowska w wywiadzie dla Polskiego Radia. Sol Invictus, święto Słońca Niezwyciężonego, było niczym innym jak celebracją momentu, kiedy zaczyna przybywać dnia, a nocy ubywać.

Żadna zorganizowana wiara nie ma zbyt wielu elementów oryginalnych. Religie nie rodzą się z niczego. Wyrastają jedna z drugiej. Współczesna religia jest kolażem… ciągnących się od zarania dziejów poszukiwań człowieka starającego się zrozumieć istotę boskości - mówi tutaj z sensem Robert Langdon w "Kodzie Leonarda da Vinci". W Meksyku wszystkie te kolaże zobaczycie jak na dłoni. Patrząc na nie na drugim końcu świata, widzę dokładnie te mniej wyraźne kolaże polskie. Sianko pod choinką, kolędowanie i dodatkowe nakrycie (początkowo dla duchów przodków) - to pięknie zamaskowane zwyczaje pogańskie, które przetrwały do dziś. Aztekowie zabijali niewolnika, który miał symbolizować śmierć boga słońca. Śmierć była niezbędną, by słońce mogło narodzić się na nowo. W niektórych regionach Polski wciąż symbolicznie zabija się turonia - podczas wizyt kolędników zwierz pada, by potem znów wstać i znów wesoło baraszkować.

Co do jednego nie mam wątpliwości - siedzę teraz pośrodku najdłuższej nocy w roku w Meksyku i wiem, że niemalże wszędzie i zawsze na ziemi ta noc była magiczną. Są rzeczy na tym świecie podobne wszystkim ludziom i im więcej podróżuję, tym bardziej to widzę. Czasem trzeba też wyjechać na drugi koniec świata, by lepiej poznać własną kulturę. I ją docenić. Bo ja bardzo lubię nasze polskie święta. I tęsknię w tym okresie za Wami wszystkimi. Lubię je za to, że są tradycją jak dąb starą. Za to, że obchodzili je moi dziadkowie i dziadkowie dziadków. I jak pokraczna nie byłaby ich historia, to są najlepsze, bo są... moje. A to chyba najlepszy wyznacznik i najlepsza zasada dla określenia tego, w co wierzyli, wierzą i będą wierzyć ludzie.

Więcej o las posadas oraz okresie świątecznym w Meksyku pisałam w tekście "Dzieciątko-migrant i piniata z Trumpem. Boże narodzenie po meksykańsku".



Tak słońce umierało pamiętnego roku 2013 nad San Cristobal de las Casas: