Chrystus w byka zaklęty. Karnawał w Tenejapie

Słowo guera oznacza tu osobę o jasnej karnacji. Nie ma to wydźwięku negatywnego, ale mimo to bolało mnie, gdy Meksykanie mnie tak nazywali. Myślałam - jak to, sami chcą tolerancji, a zwracają uwagę na mój kolor skóry. Potem się po prostu przyzwyczaiłam. I zrozumiałam. Zawsze będę tu guerą. Zawsze będę się różnić. Ale przecież taki jest świat. Różnimy się między sobą. Mamy inne kolory skóry, inny kolor włosów, różne płcie, różne sposoby ubierania i style życia. Nie ma co udawać, że tak nie jest. Te różnice są właśnie najpiękniejsze. Dzięki nim ludzkość jest takim cudem.

Stając się guerą stałam się też trochę innym człowiekiem. Mój kolor włosów sprawia, że jestem widoczna. Będę pierwszym obiektem żartów karnawałowych dowcipnisiów. Wyrwą mnie do tańca, zaczną mnie podgryzać wypchanymi zwierzętami, wleją we mnie hektolitry alkoholu. Bycie guerą to również trochę bycie klaunem. Bardzo polubiłam tę moją nową tożsamość. Bycie guerą nauczyło mnie dystansu do siebie. Bycie guerą sprawiło, że polubiłam sama siebie jeszcze bardziej. Że polubiłam każdą najmniejszą cechę, która czyni mnie mną.


Fot. Marco Girón


Co drugie zdanie jest tu żartem. Karnawał w Tenejapie jest czasem nazywany "fiestą de juego", festiwalem zabawy, dowcipu, kpiny i pochlewu. Gdy ktoś zażartuje, wszyscy krzyczą "cheeeee!" i dopiero wtedy zaczynają się śmiać. To "cheeee!" jest tu najsłodszą karnawałową muzyką. Wpadającą w ucho i skoczną. Im więcej razy je słyszę, tym bardziej chce mi się śmiać, mimo że żarty często nie grzeszą lotnością. "Tu eres de Polonia y yo de Colonia Winikton. Cheeeeee!" (ty jesteś z "Polonii", a ja z kolonii Winikton) - słyszę i śmieję się głos. To szaleństwo meksykańskiego karnawału nauczyło mnie nie tylko śmiać się z siebie, ale śmiać się w ogóle. Bo karnawał to czas śmiechu, a życie to karnawał i bal nad bale. Czemu się nie śmiać, skoro można!





Miejscowi karnawałowi dowcipnisie nazywają się w Tenejapie las maruchas. Część przebiera się za kobiety. W tradycyjnych damskich strojach i ciemnych okularach podrywają mężczyzn i flirtuje z innymi przebierańcami – ladinos. Ci ubierają potworne maski oraz brudne łachmany i są szczególnie przebrzydle dowcipni. Pozwalają sobie nawet na skradanie mi przez swoje straszliwe maski całusów. Potem oczywiście roznosi się głośne "cheeee!". I znowu "cheeee!", i znowu śmiech!




Stoimy na miejscowym boisku do koszykówki przed kościołem św. Sebastiana. To tu odbywa się większość karnawałowych wydarzeń, które trwają w Tenejapie ponad tydzień. Tenejapa leży 30 kilometrów od San Cristóbal de las Casas w meksykańskim stanie Chiapas. W tutejszych domach i na tutejszych ulicach mówi się głównie w majańskim języku tseltal. Zaprosił mnie tu Marco, miejscowy fotograf, który mieszka w San Cristobal, ale w rodzinnej Tenejapie prowadzi małą galerię.

Na plac wchodzą właśnie kolejni przebierańcy. Pierwszy z nich przebrany jest za byka, pozostali mają na sobie czerwone stroje. – Czerwony jest wprawdzie charakterystycznym kolorem strojów ludowych w Tenejapie, ale takie, zupełnie czerwone ubrania nosi się jedynie w okresie karnawału –mówi Marco. Przebrani na czerwono mężczyźni i chłopcy mają w rękach sztandary, niektórzy wyposażeni są także w przewieszone przez ramiona wypchane zwierzęta. – Ten u mnie to ocelot, a ten u kolegi to jaguarundi – wyjaśnia jeden z mężczyzn, po czym obaj unoszą ku mnie straszliwe, wypchane oblicza wypchanych kotowatych.



– Byk ma symbolizować Chrystusa, a ubrani na czerwono mężczyźni – Rzymian. Ścieżka ich wędrówki po boisku to droga krzyżowa. Zobacz, to nie są przypadkowe linie, chodząc tworzą specyficzny kształt. Na koniec zaczną biegać, "rysując" na środku kształt litery X – opowiada Marco podkreślając, że to jedynie jedna z interpretacji. Uroczystość może być także częścią rytuałów agrarnych – ma zapewnić dobry plon w nadchodzącym roku. W Środę Popielcową mężczyźni zbiorą się bowiem znów, by zainscenizować proces siewu. Marco podkreśla, że każdy ma tu swoją ściśle określoną funkcję. – Czy ty również bierzesz udział w karnawale? – pytamy. – Przez 15 lat brałem, ale potem wyprowadziłem się do San Cristóbal. A pełnienie funkcji podczas karnawału to dużo obowiązków. Trzeba uczestniczyć w uroczystościach, które odbywają się tu niemalże każdego dnia przez cały tydzień. Ja niestety nie mogę sobie już na to pozwolić – mówi.






Marco ubolewa nad tym, że w karnawale uczestniczy coraz mniej osób. Mówi, że to przede wszystkim przez nowe religie, które szturmem weszły do Tenejapy w ostatnich 20-30 latach. Jest tu coraz więcej ewangelików. Zwyczaje karnawałowe nie podobają się również bardziej ortodoksyjnym katolikom. Twierdzą, że są bardziej indiańskie niż chrześcijańskie. Nie podoba im się także picie alkoholu podczas karnawału. Lokalny trunek z trzciny cukrowej pox jest bowiem nierozerwalną częścią tradycji. Dzieciom daje się do picia bezalkoholową cziczę. Marco jednak z uśmiechem wspomina, że czicza czasem długo leżała i fermentowała, mogła zawierać kilka procent alkoholu. Marco dziwi się naszemu pytaniu, dlaczego w karnawale uczestniczą tylko mężczyźni. Odpowiada, że kobiety przynoszą pox i cziczę na uroczystości. To ich rola w karnawale.




Oczywiście pox wlewa się również w nas. Za pomocą naczyń zrobionych z rogów.

Za coraz mniejszą ilość uczestników karnawału Marco obwinia także nowe pokolenie. – Teraz jest nas tu tylko garstka. Mężczyzn z wypchanymi ze zwierzętami było kiedyś ośmiu, teraz jest tylko dwóch – mówi –Widzisz tego człowieka ubranego na biało? To rezador, jego funkcją na karnawale jest modlitwa. Kiedyś takich rezadores było czterech. Teraz jest jeden. Staruszek. Nie ma komu przekazać swojej funkcji. Młodzi mają teraz inne atrakcje niż nauka bycia rezadores. Mają xboxy, internet, Facebooka. Z roku na rok jest tu nas coraz mniej.
















Chilacayote en dulce, tradycyjny przysmak karnawałowy w Tenejapie.










Tenejapa, główny plac miasteczka.


Making of. Fot. Marco Girón

Zdjęcia z 2018 roku






















Zobacz także: Maski, bicze i wypchane zwierzęta. Cali na biało, czyli el Carnaval Zoque Coiteco