Kim są zapatyści, rdzenni rebelianci ze stanu Chiapas w Meksyku? Dlaczego zasłaniają twarze? Jaką symbolikę niosą za sobą ich chusty i kominiarki? Jak to się stało, że pokochał ich świat?
XX wiek w Ameryce Łacińskiej to czas prawicowych dyktatur i lewicowych partyzantek.
Antyrządowe powstania wybuchały i gasły. Kiedy w 1994 roku rdzenna ludność z
meksykańskiego stanu Chiapas wszczęła zbrojną rebelię, wydawała się ona spóźnionym gościem
na przyjęciu latynoamerykańskiej guerilli. Ot, odgrzewany marksistowski kotlet – machano ręką.
Ale zapatyści zaskoczyli wszystkich. Pierwszego dnia walki zwołali konferencję prasową.
Wyszli z lasu, weszli do internetu. Bardziej niż o uzbrojenie dbali o PR. A z kominiarki uczynili
symbol i produkt marketingowy. „Nie byli ostatnią partyzantką starego typu, byli pierwszą
postkomunistyczną rebelią na świecie” – powiedział o nich meksykański pisarz Carlos Fuentes.
Rebelianci ze stanu Chiapas do dziś kręcą świat.
Zamiast noworocznych fajerwerków
Spod czarnej kominiarki wystają czarne grube warkocze. Bose stopy, masywna wełniana
spódnica, tradycyjna wyszywana bluzka. Na plecach – bobas niesiony w chuście. Dziecko też ma
na głowie kominiarkę. W ręku kobiety – maczeta. To do walki ze smokiem. Smok zieje ogniem,
a na szyi ma pękaty worek z wizerunkiem dolara.
W sklepiku takich obrazków jest więcej. Część właśnie takich, wojujących ze światowym
kapitalizmem, ale sporo też sielankowych scenek rodzajowych, na swojską nutę „wsi spokojna,
wsi wesoła”. Ludzie w kominiarkach uprawiają kukurydzę, ludzie w kominiarkach zajmują się
trzódką świń, ludzie w kominiarkach budują wiejską szkołę z drewnianych bali. Obrazki są na
pocztówkach, plakatach, kubkach, kalendarzach, zapalniczkach, magnesach na lodówkę. Ten z
kobietą walczącą ze smokiem jest z kolei haftem. Są też koszulki. Wszystkie produkty na
sprzedaż łączy jedno. Motyw kominiarki.
Po wyjściu z drewnianego sklepiku to samo. Kominiarki albo czerwone chusty zasłaniające
twarze są na kolorowych muralach na prawie każdym budynku. Noszą je też wszyscy ludzie
wokół.
Jestem głęboko w górach meksykańskiego stanu Chiapas, w jednej z autonomii zapatystów.
Przez lata było ich pięć, od sierpnia zeszłego roku już kilkanaście. To swoiste państwo w
państwie, władza ze stolicy nie ma tu nic do gadania. Zapatyści mają swój własny rząd, system
edukacji i opieki zdrowotnej. Szacuje się, że w zapatystowskich gminach może mieszkać nawet 300 tysięcy osób. Są to przedstawiciele tubylczych grup etnicznych z Chiapas, głównie
majańskich: Tsotsil, Tseltal, Ch’ol, Tojolab’al, posługujące się w domu rdzennymi językami.
Autonomie to jeden z sukcesów powstania wszczętego w 1994 roku oraz umiejętnych działań
PR-owych rdzennej ludności Chiapas, do której walki o równe prawa przyłączyli się ludzie z
całego świata. Turyści są tu mile widziani.
Ja przyjechałam do Oventik na… sylwestra. W tej części Meksyku zamiast Nowego Roku
świętuje się bowiem rocznicę powstania zapatystów, które wybuchło 1 stycznia 1994 roku nad
ranem. Kiedy padały pierwsze strzały, mieszkańcy Chiapas myśleli jeszcze, że to odgłos
sylwestrowych fajerwerków.
Dzisiaj nie ma fajerwerków ani strzałów. Są przemówienia i dużo koncertów, wszystko w
wykonaniu zapatystów w kominiarkach. Na scenie muzyka tradycyjna, dużo hip-hopu i kobiecy
zespół rockowy w tradycyjnych strojach, z gitarami elektrycznymi.
Jest najzimniejszy czas w roku, temperatura za kilka godzin spadnie do zera, może nawet poniżej.
Nad górami wokół autonomii wiszą gęste chmury. Przybyli z okolicznych miejscowości rdzenni
mieszkańcy przywieźli ze sobą koce, robią prowizoryczne namioty z wielkich folii, palą ogniska.
Jest ich kilka tysięcy. Do tego kilkuset sympatyków zapatystów z całego świata. W przerwie
uroczystości buszuję po kilku tutejszych sklepikach z pamiątkami. Przed jednym z nich
zaczynam rozmowę z Beatriz Aurorą, chilijską malarką, która mieszka w okolicznym miasteczku
San Cristóbal de las Casas, dokąd przyjechała dwadzieścia lat temu, by pomagać zapatystom.
– Powstanie po raz pierwszy widziałam w telewizji. Mieszkałam już wtedy w Meksyku, w
Cuernavace – wspomina. – Telewizja w Meksyku była prorządowa, więc komunikat był prosty:
około tysiąca zamaskowanych, rozwrzeszczanych Indian zdobyło pięć miejscowości w stanie
Chiapas, ale wojsko już jedzie się z nimi rozprawić i wszyscy zapomnimy o sprawie. I tak
pewnie by było, tak zwykle bywało. A tu nagle zapatyści robią coś, co zupełnie nie było w stylu
partyzantek.
Już pierwszego dnia powstania zwołują konferencję prasową. Zwracają się o pomoc – ale nie do
innych partyzantek, tylko do aktywistów społecznych i pokojowych organizacji. Obrońców praw
człowieka proszą o patrzenie rządowi na ręce. W Meksyku od ponad sześćdziesięciu lat rządzi ta
sama partia, a wszelkie formy sprzeciwu dusi w zarodku, prowadząc tzw. brudną wojnę.
Zapatyści w przemówieniu przypominają chociażby pokojową manifestację studentów z 1968
roku, do której wojsko otworzyło ogień, zabijając co najmniej kilkaset osób.
I rzeczywiście, już w pierwszych dniach wojsko i policja odbijają miasta zdobyte przez
zapatystów i zaczynają przesłuchiwać ludzi podejrzanych o kontakty z nimi. Pojawiają się
doniesienia o torturach, egzekucjach i zaginięciach. Potem dochodzi do wypędzania z domów
całych wiosek podejrzewanych o pomoc zapatystom.
– Przeciwko rebeliantom wysłano dwanaście tysięcy żołnierzy, a wśród samych zapatystów tylko
niektórzy mieli broń, reszta nosiła drewniane atrapy. Sami dowódcy powstania mówili, że od
początku wiedzieli, że to będzie misja samobójcza. Dlatego dwunastego dnia powstania zapatyści
złożyli broń. Mówią, że od tej pory nie użyli jej do ataku. Że teraz będą walczyć słowem. I w tym
są o wiele skuteczniejsi – mówi Beatriz.
Początkowo zbrojne powstanie szybko zamienia się w dużo skuteczniejszy pokojowy protest.
Zapatyści bazują na kontakcie z prasą oraz dynamicznie rozwijającym się internecie. „Nieważne,
jak małe terytorium utrzymywali w Chiapas – szybko zaczęli bowiem okupować znacznie więcej
miejsca w mediach niż każda inna partyzantka w Meksyku czy nawet w historii świata” –
oceniono w raporcie The Zapatista Social Netwar in Mexico amerykańskiego think tanku Rand
Corporation. „Oni walczyli przez dwanaście dni i okupowali kilka miejscowości, my walczymy
od trzydziestu lat i okupujemy znaczną część terytorium kraju. Mimo to – nikt nie interesuje się
naszą sprawą, podczas gdy ich zrobiła na świecie furorę” – oburzał się anonimowy kolumbijski
partyzant cytowany przez socjologa Yvona Le Bota. Sami zapatyści po latach zaś wspominali:
„Nikt wtedy by nie pomyślał, że guerilla może zająć się czymś takim. Zamiast okupować
terytorium – okupować teren wspólny, czyli internet. A międzynarodowego internetu
meksykański rząd nie mógł przecież kontrolować”.
– NGOsy zaczęły podawać sobie najświeższe informacje przez internet, organizować się na
forach. W sieci umawiano protesty pod konsulatami, zbiórki funduszy, a także na wyjazdy do
Chiapas. Ciągnęli tu aktywiści i dziennikarze, co zapewniało zapatystom nie tylko popularność,
ale i ochronę – opowiada Beatriz, która też wtedy do nich przyjechała. Organizowała pomoc z
Kraju Basków, a na co dzień robiła za kierowcę i tłumacza dla odwiedzających zapatystów gości.
Do rebelianckich baz wiozła pierwszą damę Francji – Danielle Mitterrand, noblistę José
Saramago, pisarkę Naomi Klein. Byli tu także inni – Kevin Costner, Oliver Stone, Noam
Chomsky. Zaangażowali się też muzycy – Rage Against the Machine nagrało o zapatystach aż
cztery piosenki, Manu Chao umieścił oryginalne nagrania ich przemówień w dwóch kolejnych
kawałkach. – Wyobrażasz sobie taką sytuację gdziekolwiek indziej? Że takie sławy w
drewnianych biednych chatach rozmawiają z zamaskowanymi partyzantami?
Jesteśmy widoczni
Przekaz zapatystów łatwo trafiał do mieszkańców demokratycznego świata, był wyjątkowo
prosty. I nie zmienił się od lat.
– Na sztandarze naszych oczekiwań powiewa jedenaście żądań: pragniemy ziemi, pracy,
jedzenia, zdrowia, edukacji, godnych warunków mieszkaniowych, niezależności, demokracji,
wolności, sprawiedliwości i pokoju – słyszę z głośników. Na scenie, podczas rocznicy powstania,
zaczynają się kolejne przemówienia zapatystów.
Stan Chiapas, mimo że jest najbogatszy w Meksyku, jeśli chodzi o surowce naturalne, pozostaje
najbiedniejszym pod względem warunków życia. Mimo że dostarcza 40 procent krajowego gazu
i 20 procent ropy, większość ludzi w regionie wciąż gotuje na palenisku. Pod koniec XX wieku
60 procent mieszkańców stanu żyła za mniej niż 5 dolarów dziennie, była niedożywiona i nie
miała dostępu do czystej wody pitnej. Większość dzieci nie chodziła do szkoły5
. Było to miejsce,
gdzie jak na dłoni widać, że ideały równości, które głosiła rewolucja meksykańska 1910 roku
oraz podpisana na jej fali konstytucja 1917 roku, nie zostały do tej pory spełnione. Dlatego
buntownicy nazwali się EZLN, Zapatystowską Armią Wyzwolenia Narodowego, w nazwę swojej
organizacji włączając nazwisko jednego z przywódców rewolucji – Emiliana Zapaty. Żeby
niejako kontynuować jego niedokończone dzieło.
– Wykorzystanie wizerunku Zapaty to też było świetne posunięcie medialne. W odróżnieniu od
innych lewicowych przywódców jak Lenin czy Mao, historia nigdy nie zepchnęła go z
piedestału, a jego wizerunek budzi w Meksyku same pozytywne emocje. Ba! Jest nieomal święty
– zauważa Beatriz.
W Meksyku jego imię nosi prawie 4,5 tysiąca szkół oraz ponad 10 tysięcy ulic, jest drugim wśród
meksykańskich bohaterów pod względem popularności.
– Zapata vive, la lucha sigue! Zapata żyje, walka trwa! – krzyczy głos ze sceny. To jedno z haseł
zapatystów. Jest ich więcej. Rozbrzmiewają co chwila przez mikrofon i przez swoją
powtarzalność zapisują się w pamięci niczym najlepsze slogany reklamowe. Na podobnej
zasadzie działają czerwone chusty zwane paliacates oraz kominiarki, zwane po hiszpańsku
pasamontañas, którymi zapatyści zakrywają twarz. Na początku rebelianci chcieli, by to bandany
stały się symbolem powstania, ale szybko wygrały z nimi czarne kominiarki. Szybko urosły do
rangi symbolu.
– Ja tam myślę, że zdecydowały względy praktyczne. Zobacz sama, jak zimno jest tu w górach o
tej porze roku. A taka czapka jest cieplutka – uśmiecha się Beatriz.
Sami zapatyści pytani o kominiarkę zazwyczaj odpowiadają krótko: maska daje bezpieczeństwo.
Pozwala uniknąć późniejszych prześladowań.
– To nie jest tak, że chodzę w niej na pole – uśmiecha się starsza zapatystka Mikaela. – Ubieram
ją tylko wtedy, gdy wyjeżdżam ze wsi na wydarzenia zapatystowskie, demonstracje.
– Codziennie w San Cristóbal możesz kupować jabłka od zapatysty i nie mieć pojęcia, że nim
jest, bo będzie bez kominiarki – dodaje jej mąż.
Faktycznie, niektórych zapatystów w autonomii widuję na co dzień bez kominiarek. Zakładają je,
tylko gdy robią sobie zdjęcia komórkami. Proszą też, by dać im znać, żeby założyli czapkę lub
chustę, kiedy będę chciała ich sfotografować.
– Czujemy się tu z wami bezpiecznie. Wiemy, że jesteście po naszej stronie. Ale zdjęcia z tego
wydarzenia wyjdą w świat, do internetu. A wtedy ktoś może je wykorzystać, by nam zaszkodzić
– mówi młoda zapatystka Elena, która w tym momencie ściąga czerwoną chustę, by lepiej nam
się rozmawiało.
Elena nie odpowiada już na moje pytanie, kto może chcieć im zaszkodzić. Tu, w Chiapas,
odpowiedź jest zresztą oczywista. Organizacje z San Cristóbal broniące praw człowieka wciąż
rejestrują ataki lokalnych oddziałów paramilitarnych na zapatystów. Wciąż giną ludzie. Nikt nie
ma też wątpliwości, że paramilitares opłacani są przez rząd.
– W Meksyku w ogóle niebezpiecznie jest otwarcie o coś walczyć. Moi znajomi, którzy bronią
przyrody czy praw człowieka, regularnie dostają pogróżki. Zresztą co roku kilku aktywistów w
Meksyku jest mordowanych – komentuje Beatriz. – Dzisiaj w środowiskach lewicowych
kominiarka ma jak najbardziej pozytywne konotacje, dzięki zapatystom stała się w Meksyku
symbolem aktywistów i walk społecznych. Już nikomu nie kojarzy się z bankowymi rabusiami.
Od spotkanych w autonomiach zapatystów nie udaje mi się dowiedzieć wiele więcej na temat
kominiarek. Zapatyści – jak to tutejsza ludność rdzenna – mówią mało, lakonicznie. Najczęściej
rozmawiamy na tematy codzienne, o rodzinie, zwierzętach domowych, uprawie kukurydzy czy
rękodziele. Unikają odpowiedzi na pytania o ideologię czy historię ruchu. Nawet zapatysta
przewodnik, który oprowadza przyjezdnych po autonomii, praktycznie nic nie mówi. Pokaże
szkołę, ośrodek zdrowia, kolorowe murale. Powie, gdzie można zrobić zdjęcie. Ale nie zabawi
rozmową. Nie spróbuje sprzedać przybyłym sprawy zapatystów. Może to po części dlatego, że
jego pierwszym językiem jest tsotsil. W hiszpańskim nie czuje się pewnie. Innym zapatystom też
brakuje po hiszpańsku słownictwa. I przede wszystkim – zapatyści unikają wypowiadania się na
temat ruchu w prywatnej rozmowie. Wypowiedź w tych kwestiach powinna być w ich
mniemaniu odpowiedzią grupy.
Radzą, by wypowiedzi zapatystów i ich stanowiska w różnych kwestiach poszukiwać nie w
indywidualnej rozmowie, ale w przemówieniach i komunikatach umieszczanych na ich stronie
internetowej Enlace Zapatista. To z nich dowiaduję się o głębszym znaczeniu kominiarek.
Ruch dopisał kominiarce całą symbolikę. Ich twarze były nieważne, przecież – jak sami mówili –
od lat i tak byli niewidoczni dla polityków i dla reszty społeczeństwa. Mogli być zauważeni
jedynie wszyscy razem. Zakładając identyczne czarne kominiarki, byli nie do przegapienia.
„Zasłaniamy twarze, by nas widziano” – krzyczeli zapatyści. Kominiarki stały się symbolem
nierównej walki Dawida z Goliatem.
Czasem szli jeszcze dalej. „Zdejmiemy nasze maski, jeśli meksykańscy politycy i meksykańskie
społeczeństwo zdejmą swoje” – mówili.
– Można szukać jeszcze głębiej. Tradycyjna kultura Meksyku to kultura maski – dodaje Beatriz.
– Nie mogli z nią dyskutować misjonarze – maski stały się częścią uroczystości kościelnych i
pozostają nią do dziś. Na Boże Ciało w niedalekiej Suchiapie mężczyźni wkładają stroje
jaguarów, by tańczyć przez siedem dni non stop w pełnym słońcu. A w Zinacantánie na dzień
świętego Sebastiana przebierają się za papugi, jaguary i leśne mchy. Ja lubię wiązać maski
zapatystów z dawnymi strojami przedhiszpańskich żołnierzy jaguarów i żołnierzy orłów.
Wkładali oni maski zwierząt, by na czas walki przejąć ich siłę. Dzięki kominiarkom każdy
zapatysta zyskuje siłę wszystkich zapatystów razem wziętych. Siłę grupy.
Nowy, lepszy Che Guevara
– To bardzo ciekawe, że w dzisiejszych czasach, kiedy praktycznie wszystko sprzedaje się
własną twarzą, oni swoją sprawę sprzedają, te twarze chowając. Dla mnie najbardziej poruszające
w maskach zapatystów jest to, że zasłaniając twarz, pozbawiają się indywidualności. To
symboliczne odwzorowanie tradycyjnego majańskiego porządku społecznego, w którym
kolektyw zawsze był ważniejszy niż jednostka – mówi Mia Eve Rollow, poruszająca się na
wózku inwalidzkim trzydziestokilkuletnia Amerykanka, która od lat realizuje z zapatystami
projekty artystyczne.
Spotykamy się na zjeździe kobiet, kolejnym – obok rocznicy powstania – dużym wydarzeniu
organizowanym przez zapatystów dla ludzi z całego świata. Zapatyści, po nieudanych
pertraktacjach z rządem w sprawie uznania praw ludności rdzennej, zajęli się budową swoich
autonomii, do których zapraszają kilka razy do roku na różne festiwale: artystyczny, filmowy i
taneczny. Są też konferencje i debaty. Oraz zjazd kobiet organizowany przez zapatystki, na który
mężczyźni nie mają wstępu. Załoga techniczna, ochrona, ekipy telewizyjne i radiowe rekrutują
się wśród samych kobiet. Na pierwszą edycję przyjechało 10 tysięcy kobiet z kilkudziesięciu
krajów świata, na drugą odrobinę mniej. Rozmawiają o łączących je problemach: dyskryminacji,
przemocy domowej, kobietobójstwach. Są też koncerty, spektakle, gimnastyka, zajęcia
samoobrony, zawody sportowe.
Mia pierwszy raz spotkała się z zapatystami siedem lat temu podczas innego wydarzenia, tzw.
escuelitas zapatistas („szkółek zapatystowskich”). W latach 2013–2014 sześć tysięcy osób mogło
spędzić tydzień w autonomii i dowiedzieć się, jak ona funkcjonuje. To właśnie tam Mia znalazła
wreszcie siłę po wypadku samochodowym. Na pierwszym roku studiów została sparaliżowana od
pasa w dół, spędziła miesiące w szpitalu.
– Nie miałam kontroli nad własnym ciałem, obserwowałam je jakby z boku. Przychodzili
lekarze, podnosili mnie, robili ze mną rzeczy, na które nie miałam wpływu – mówi. – Wtedy
zaczęłam trochę eksperymentować z ideą niebycia właścicielem samego siebie. Zrobiłam kilka
performance’ów artystycznych na ten temat. W szkółce zapatystowskiej zobaczyłam, jak to
wygląda w praktyce. Majańska kultura tradycyjna nie jest bowiem tak nastawiona na
indywidualizm jak nasza, zachodnia.
Mia uważa, że fenomenem jest w tym kontekście postać Subcomandante Marcosa, czasami
błędnie nazywanego przywódcą zapatystów. Marcos to jedyny człowiek z zewnątrz, jedyny nieIndianin w EZLN – osoby niebędące rdzennymi mieszkańcami Chiapas nigdy nie mogły
przyłączyć się do zapatystów, stać się jednymi z nich. Marcos nigdy publicznie nie zdjął
kominiarki ani nie wyjawił swojej prawdziwej tożsamości. Na koniu, z pasem naboi
przewieszonym przez ramię niczym Zapata, z nieodłączną fajką – fascynował tłumy.
Kochały go też media. Może po części dlatego, że maska czyniła go pociągająco tajemniczym.
Ale miał też inne zalety: był wykształcony, mówił po hiszpańsku, angielsku i francusku, a do
tego był utalentowanym pisarzem, świetnym rozmówcą, z ciętą ripostą i poczuciem humoru.
Kobiety go uwielbiały. Żona byłego prezydenta José Lópeza Portilla pisała dla niego wiersze,
które publikował jeden z głównych dzienników w kraju. W prasie pojawiła się nawet ilustrowana
„zapatystowska kamasutra” z postacią stylizowaną na zamaskowanego Marcosa w roli głównej.
– Był raczej figurą, świetnym konstruktem medialnym, a nie osobą z krwi i kości. Jego imię
miało pochodzić od słowa marco, czyli „rama”. Dzięki niej świat mógł lepiej zobaczyć sprawę
zapatystów. Marcos miał być pomostem, trybunem, który będzie mówił zrozumiałym dla świata
językiem – wyjaśnia Mia.
Gdy zapytano Marcosa o wiek, odpowiedział, że ma 518 lat. „Tak, Marcos jest gejem –
odpowiedział Subcomandante na spekulacje na temat swojej orientacji seksualnej. – Marcos jest
gejem w San Francisco, czarnym w RPA, Latynosem w San Diego, Azjatą w Europie, anarchistą
w Hiszpanii, Palestyńczykiem w Izraelu, Indianinem na ulicach San Cristóbal, Żydem w
Niemczech, Cyganem w Polsce, Mohawkiem w Quebecu, pacyfistą w Bośni, samotną kobietą o
dziesiątej wieczorem w metrze, chłopem bez ziemi, robotnikiem bez pracy7
”. Podkreślał, że
maska, którą noszą zapatyści, jest symbolem wykorzystywanych i nękanych mniejszości, które
stawiają opór i mówią „dość”.
Marcosa uwielbiano za tego typu wypowiedzi oraz za jego tajemniczość, jednak wszyscy
zastanawiali się, kto kryje się za maską. Próbowali tego dociec dziennikarze, a politycy
zdemaskowanie Marcosa wzięli sobie za punkt honoru. Tak jakby to była lucha libre,
meksykańskie zapasy w stylu wolnym, których zawodnicy noszą charakterystyczne
spersonalizowane maski. Jej zerwanie podczas walki przez przeciwnika to największa klęska dla
zawodnika. Największy luchador, El Santo, nigdy nie pokazał swojej twarzy, nawet ślub brał w
masce, wedle legendy został w niej też pochowany.
– I oto prezydent Zedillo zwycięskim głosem wyjawia prawdziwą tożsamość Marcosa. Naprawdę
nazywa się Rafael Sebastián Guillén Vicente i jest doktorem filozofii. On sam nigdy nie
potwierdza tej informacji – opowiada Mia. – Najciekawsze jest, co dzieje się potem, a czego
prezydent w ogóle się nie spodziewa. Na ulice wychodzą ludzie. I tak jak Marcos na pytanie, kim
jest, odpowiedział, że jest każdą z uciskanych grup na świecie, tak nagle ludzie z różnych stron
zaczynają skandować: „Wszyscy jesteśmy Marcosem”. Marcos przestaje być konkretną osobą,
zaczyna być konceptem.
„Jeśli chcecie, zdejmę ją właśnie teraz. Tylko powiedzcie” – mówi Marcos, wskazując na
kominiarkę w sierpniu 1994 roku, podczas organizowanego przez zapatystów Narodowego
Kongresu Demokratycznego. Zebrany tłum od razu krzyczy, żeby broń Boże tego nie robił.
– Sam Marcos mówił, że dzięki masce chciał uniknąć tak typowego w latynoamerykańskiej
polityce caudillismo, czyli dominacji opartej na kulcie silnego polityka w stylu Juana Peróna,
Ukrywając twarz i przedstawiając się jako grupa równych sobie ludzi, bez wyraźnego lidera,
zapatyści chcieli udowodnić, że inny model polityczny jest możliwy. Ale nie do końca im się to
się udało – przyznaje Mia. – Media wielokrotnie przedstawiały Marcosa jako dowódcę
zapatystów. Może dlatego, że tak już działają, że potrzebują mocnych, jednostkowych
bohaterów. A może dlatego, że Marcos tak świetnie umiał się im sprzedać.
Po latach Marcos powiedział, że żałuje tylko jednej rzeczy – że media przypisały mu centralną
rolę w ruchu, gdzie wszyscy mieli być równi. Dlatego kilka lat temu zrobił coś
niespodziewanego. Popełnił symboliczne samobójstwo.
– W 2014 roku Marcos stwierdził, że zapatyści już go nie potrzebują – opowiada Mia. – Zabił
Marcosa, a sam przyjął imię Galeano. Taki pseudonim nosił jego towarzysz, zabity niedługo wcześniej przez oddziały paramilitarne. Chciał tym samym przedłużyć jego życie. Poświęcił
własne, by jego przyjaciel mógł niejako wciąż istnieć na tym świecie. Zachwyca mnie ta
świadoma zabawa własnym „ja” i „nie-ja”. To, że można zrezygnować z własnej tożsamości. Dla
innych, dla sprawy, dla czegoś ważniejszego niż jednostka.
Rdzenni specjaliści od PR-u
– Marcos miał jeszcze jedno wytłumaczenie, dlaczego kominiarki. To jedna z napisanych przez
niego legend, które wydano drukiem – mówi mi Jérôme Baschet, francuski historyk zajmujący
się od ponad dwudziestu lat tematem zapatystów. – Opowiada ona historię majańskich bogów,
którzy marzli, bo ognisko przygasało, a oni nie mieli już więcej drewna. Wtedy jeden z nich, Ik’,
sam rzucił się w płomienie, by rozgrzać towarzyszy. Spalił się, a jego twarz stała się czarna –
snuje opowieść Jérôme. – Poświęcenie boga ma być przykładem dla poświęcenia zapatystów, a
jego spalona twarz miała dać początek tradycji noszenia przez nich czarnych kominiarek.
To kolejna przemyślana strategia Marcosa. Mit założycielski – coś, czego trzeba, by jeszcze
silniej uwierzyć w sprawę. Poprzednie rebelie w Chiapas też miały swoje legendy. Matka Boska
Gromniczna ukazała się w 1712 roku, by poprowadzić lud Tseltal do rebelii przeciwko księżom i
poborcom podatków. A w 1868 niedaleko San Juan Chamula spadły słynne zielone kamienie –
był to znak, by znów zbuntować się przeciwko rządzącym. Legendy pisane przez Marcosa
sięgają z kolei głęboko do mitologii majańskiej. I to w niej umieszcza nawet patrona EZLN,
przywódcę rewolucjonistów Emiliana Zapatę.
Według jednej z historii Emiliano Zapata przyszedł do rdzennych mieszkańców z Chiapas lata
po swojej śmierci. Powiedział, że oto w jego postaci odrodził się majański bóg Ik’-Votan. Zapata nagle z bohatera rewolucji meksykańskiej staje się bogiem, co daje
zapatystom nie tylko ufność w jego poglądy polityczne, ale wiarę w niego samego. Centralną postacią opowieści wydanych przez Marcosa oraz jego mistrzem jest Stary Antonio,
który sam nie jest częścią EZLN, ale ze względu na wiek należy mu się szacunek i posłuchanie.
Jego postać jest typowym archetypem starego, żyjącego w zgodzie z naturą, Indianina profety.
Marcos, niczym Old Shatterhand z Winnetou, zaprzyjaźnia się z nim i przyjmuje nauki. Jego
historie uderzają czytelnika w najczulsze struny. Ożywiają romantyczne historie z dzieciństwa o
Indianach wśród obcokrajowców i przedstawicieli meksykańskiej klasy średniej.
– Sukces ruchu zapatystowskiego bazował także na skłonności ludzi do idealizowania ludności rdzennej i
panującej wśród nich demokracji. Powstanie wybuchło w czasie, kiedy duchowe poszukiwania
zachodniego społeczeństwa powoli przenosiły swój środek ciężkości z Indii i Tybetu na rdzenną
ludność Ameryki Łacińskiej – mówi historyk – No i działo się to dwa lata po roku 1992, czyli pięćsetnej rocznicy przybycia Kolumba do Nowego Świata.
Ta okrągła rocznica
zintensyfikowała dekolonizacyjny dyskurs oraz wywołała falę protestów przeciwko nazywaniu
tego faktu historycznego „odkryciem Ameryki” (zamiast tego używa się teraz określenia
„spotkanie dwóch światów”).
Sami zapatyści na początku określali się jako „ruch chłopski”, ale szybko zmienili narrację na
„ruch rdzennej ludności”. Może byli świadomi chwytliwości „wątku indiańskiego”. Zrobili to
jednak głównie dlatego, by móc liczyć na pomoc powstających właśnie w USA i Kanadzie
organizacji broniących praw tubylczych.
– Trafili też akurat na okres intensywnego powstawania meksykańskich organizacji ochrony
praw człowieka. – Jérôme wymienia inne okoliczności sprzyjające, które pomogły zapatystom
zyskać rozgłos i międzynarodowe wsparcie: – Podczas, gdy dziesięć lat wcześniej, w 1984 roku,
istniało ich jedynie cztery – w roku wybuchu rebelii było już ponad dwieście, z czego większość
założono między 1992 a 1994 rokiem. No i powstanie zbiegło się w czasie z początkami
internetu, którego organizacje zaczęły używać w tym momencie do komunikacji. To fenomen, że
to właśnie biedni rdzenni mieszkańcy – mimo że sami nie posiadali do niego dostępu –
umiejętnie wykorzystali go w swojej walce. No a najlepszym posunięciem medialnym był wybór
daty wybuchu powstania.
1 stycznia 1994 roku – tego samego dnia, kiedy wybuchła rebelia – wchodziła w życie NAFTA,
czyli Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu między Kanadą, USA i Meksykiem. Rebelia
była protestem przeciwko paktowi – rdzenni mieszkańcy wiedzieli, że pogorszy on ich i tak
fatalną sytuację ekonomiczną. Ale przede wszystkim połączenie czasowe tych dwóch wydarzeń
pomogło zwrócić uwagę na powstanie. Oraz zjednać sobie różnorodną grupę przeciwników
paktu.
– Zapatyści zyskali poparcie wśród różnych grup społecznych na całym świecie. Media zaś na
bieżąco relacjonowały powstanie – ciągnie. – Doprowadziło to do tzw. efektu CNN.
Rząd meksykański w trosce o swój wizerunek na świecie musiał pokazywać swoje dobre intencje
w negocjacjach z zapatystami.
Zapaturyści
Złośliwi mówią, że zapatyści stali się nową lewicową modą dla tych, którym znudziły się
koszulki z Che Guevarą – do Chiapas zaczęli ściągać tzw. zapaturyści odwiedzający autonomie,
kupujący koszulki i pozujący do zdjęć w kominiarkach z napisem EZLN. Sami zapatyści nie
mają nic przeciwko zapaturystyce. Wręcz przeciwnie.
– Obecność turystów zapewnia im bezpieczeństwo. Sam Marcos powiedział kiedyś, że gdyby nie
uwaga świata, już dawno by go zabito – zaznacza historyk.
Zapaturystyka jest też lokalnym źródłem dochodu. Z Jérôme’em spotykam się w restauracji
TierrAdentro w turystycznej miejscowości San Cristóbal de las Casas, głównej bazie wypadowej
do autonomii i hubie dla zapaturystów. Na ścianach knajpianego patio wiszą zdjęcia ludzi w
kominiarkach. W menu śniadaniowym – omlety o nazwach Demokracja, Wolność,
Sprawiedliwość, Duma. Część dochodów z lokalu przekazywana jest rdzennym społecznościom,
w podcieniach patio restauracji mają też one swoje sklepiki z rękodziełem. Wśród nich jest jeden
prowadzony przez zapatystki. To jedyny sklep prowadzony przez samych rebeliantów, choć
rewolucyjne gadżety widać wszędzie.
Na deptaku, przy którym mieści się restauracja, są jeszcze dwa sklepy z zapatystowskimi
pamiątkami. W innych – pojedyncze produkty przedstawiające rebeliantów. W designerskim
butiku znajduję koszulkę z Marcosem, który walczy z Kapitanem Ameryką. O kilka przecznic
oddalone są popularne kluby muzyczne Revolución oraz Paliacate, nazwany tak od czerwonej
chustki zapatystów. Na ulicy podbiegają do mnie dzieciaki, próbując wcisnąć małe laleczki
zapatystów.
– To Marcos! To Moises! To Tacho! To Ramona! Kup, kup! – wymieniają imiona sławnych
komendantów, pokazując kolejne szmacianki.
Na sąsiedniej ulicy znajduje się zapatystowska galeria sztuki Beatriz Aurory, z którą
rozmawiałam podczas rocznicy powstania w autonomii. Jej prymitywistyczne obrazy
przedstawiające zapatystów przedrukowywane są na tysiącach pamiątek. Są tak popularne, że
większość turystów jest przekonana, że to sztuka samych zapatystów. Ich sprzedaż – jak mówi
Beatriz – pomaga jej utrzymać siebie i galerię. Część przygaleryjnego sklepiku udostępnia
zapatystowskim rzemieślnikom. Można tu znaleźć wytwarzane przez nich rękodzieło, a także
produkty lecznicze czy słynną zapatystowską kawę. Całość utargu z ich sprzedaży Beatriz
przekazuje ich twórcom.
Podobnie robi część lokalnych przedsiębiorców, którzy współpracują z zapatystami, sprzedają
ich rękodzieło, dzielą się zyskami ze sprzedaży. Inni – wykorzystując zainteresowanie tematem –
używają wizerunku zapatystów, drukując ich podobizny na swoich produktach: koszulkach,
kubkach, pocztówkach, magnesach na lodówkę, a cały dochód zostawiając dla siebie. Wśród
rdzennych sprzedawców zapatystowskich pamiątek najwięcej jest osób przyjeżdżających tu na
handel z miejscowości San Juan Chamula. Miasteczko od początku trzyma stronę rządu, a nie
zapatystów. Oni też nie przekażą rebeliantom ani peso.
– Zapatyści nic z tym nie robią – mówi Jérôme. – Z drugiej strony każda szmaciana laleczka i
koszulka z Marcosem nabijają punkty ich popularności. A każda pamiątka z postacią w
kominiarce zwiększa świadomość ich marki.
*
Dzięki międzynarodowemu zainteresowaniu sprawą zapatystów rząd Meksyku nie dąży do
likwidacji ich autonomii. Zapatyści, którzy zerwali wszelkie kontakty z rządem federalnym, mają
swój własny system władzy zwany Radami Dobrego Rządu. Ich przedstawiciele pełnią
powierzone funkcje rotacyjnie przez pięć tygodni w okresie dwóch lat. Jeśli dana osoba nie
wywiązuje się ze swoich zadań, mieszkańcy większością głosów mogą ją w każdej chwili
odwołać. Pod władzą mieszkańców pozostaje również wojskowe skrzydło ruchu zapatystów,
czyli EZLN. Jego komendanci (w tym Marcos-Galeano) nie mogą podejmować decyzji, ale
muszą słuchać Rad Dobrego Rządu i głosu mieszkańców.
Zapatyści mają także swój własny system edukacji i opieki medycznej. Przez pierwsze dziesięć
lat istnienia autonomii zapatystom udało się stworzyć 800 centrów zdrowia, 300 szkół, 18 klinik i
2 szpitale. Badania Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego Meksyku pokazują, że na
terytorium ponad trzydziestu gmin zapatystowskich służba zdrowia oraz system edukacji działają
o wiele lepiej niż w innych częściach stanu Chiapas. Zapatyści żyją głównie z płodów rolnych,
ale także – w mniejszym wymiarze – z eksportu kawy, sprzedaży pamiątek oraz wsparcia
finansowego od swoich sympatyków.
*
Powstanie 1994 roku i uwaga świata doprowadziły do większego udziału rdzennych
mieszkańców w dyskursie politycznym Meksyku. Uważa się także, że to na fali krajowej dyskusji po wybuchu powstania zapatystów, w 2003 roku weszło w życie Prawo Generalne Praw Językowych Ludów Rdzennych, które uznało 68 języków tubylczych za oficjalne języki kraju, na równi z hiszpańskim. Rdzenni mieszkańcy Meksyku mają teraz prawo do tłumacza w urzędach, sądach czy szpitalach, a w wielu miejscach zaczęto wprowadzać dwujęzyczną edukację. Zapatystom udało się zmobilizować do
politycznej aktywności inne grupy tubylcze w kraju, a następnie połączyć siły w CNI
(Narodowym Kongresie Rdzennej Ludności). Meksykańscy lewicowi politycy muszą liczyć się dzisiaj ze stanowiskiem Kongresu, który stał
się ważną siłą polityczną w kraju. W wyborach 2018 roku Kongres chciał wystawić Maríę de
Jesús Patricio Martínez z ludu Nahua jako kandydatkę na prezydenta, jednak ostatecznie nie
wystartowała w wyborach przez prawne ograniczenie zbierania podpisów pod listami poparcia –
można było robić to tylko przez internet. A dostępu do niego znaczna część jej wyborców nie
posiadała.
Tekst został napisany dla magazynu "Non/fiction" i ukazał się oryginalnie w numerze 8 pt. "Głowa".
Mega ciekawy i kompleksowy artykuł. Też marzę o tym żeby kiedyś tam pojechać. Może się uda. Dwa lata temu Zapatyści byli w Polsce i opowiadali o swojej walce, brałam w tym udział i było to niezwykłe wydarzenie.
OdpowiedzUsuń