Lucha libre - rozrywka w czystej postaci

Ela – moja hostka z Couch Surfingu, Polka, która mieszka w Meksyku 2 lata  - zaraz po moim przyjeździe do Meksyku zapytała, czy lubię niespodzianki. Bo ma plan na piątkowy wieczór. Poleciła mi nie brać aparatu, bo „tam, gdzie idziemy nie można robić zdjęć” i żebym ubrała się schludnie, bo okolica, do której idziemy, jest nieciekawa. Zarówno Ela, jak i jej znajome (bo wypad był wyjątkowo babskim – było nas sześć bab) do ostatniej chwili trzymały wszystko w tajemnicy. Sprawa wyjaśniła się dopiero, gdy dotarłyśmy pod Arena Mexico.

Arena Mexico to bowiem miejsce, gdzie odbywają się najważniejsze wydarzenia lucha libre. Ela mówi, że Meksykanie mają trzy świętości: lucha libre, futbol i Matkę Boską z Gwadelupy. Każdy ma swojego ulubionego luchadora, tak jak ma się ulubioną drużynę piłkarską. Ale zamiast fanowskich szalików, ubiera się maskę swojego luchadora. Chyba każden jeden dzieciak w Arena Mexico paradował wczoraj w takiej masce.

El Santo, Fot. thecinemasochist.wordpress.com

Maska jest bowiem wielce charakterystycznym elementem lucha libre. Niektórzy wywodzą ją jeszcze z czasów azteckich, kiedy to wojownicy przebierali się do walki. Wierzono, że gdy wojownik przebierze się za jaguara czy też za orła, to automatycznie dostaje obdarzony cechami tych zwierząt, co dodaje mu siły w walce. Ile w tej genezie prawdy, nie wiem, ale z pewnością luchadorzy są wojownikami naszych czasów, idolami społeczeństwa, celebrytami, postaciami z pierwszych stron tabloidów. Najpopularniejszy meksykański luchador, gwiazda lat 50. i 60., el Santo jest postacią kultową, wzorem, który stawia się dzieciom do naśladowania. Co ciekawe, podobno el Santo nigdy nie zdjął swojej maski i nikt nie znał jego prawdziwej tożsamości. W swojej charakterystycznej srebrnej masce został nawet pochowany. Jego syn z kolei, także popularny luchador, który jedzie na popularności ojca i nazywa się El Hijo del Santo, gdy bierze udział na przykład w sesji zdjęciowej dla jakiegoś magazynu – to zawsze w masce. Kiedy luchador w trakcie walki zdejmie maskę przeciwnikowi, jest to równoważne z porażką tego drugiego. Nie pozostaje mu nic innego niż zasłonić twarz dłońmi. W takiej pozycji nie może już przecież walczyć. Nie wszyscy zawodnicy noszą maski, ale jest coś w tym, że noszą je wszyscy wielcy.

Lucha libre – podobnie jak wrestling – to nie do końca jest prawdziwa walka, tylko show. Oczywiście wynik nie zawsze jest ustawiony, ale jej przebieg jak na mnie już bardzo, szczególnie wśród mniej utytułowanych zawodników.  Luchadores dzielą się na dwa typy: rudos (brutalnych) i tecnicos (technicznych). Ci pierwsi charakteryzują się tym, że walczą – jak sama nazwa wskazuje – brutalnie, zauważyłam też, że mają też bardziej brutalne figury, budowę ciała. Techniczni zaś grają rolę tych dobrych. To z nimi w trakcie walki ma identyfikować się publiczność. I całość jest tak zaplanowana, że rzeczywiście instynktownie kibicuje się technicznym. Chociaż rudos też mają wierną grupę fanów, która zawsze zajmuje jeden sektor w Arenie.

Walczy się zazwyczaj trójkami (trios): trzech rudos kontra trzech technicos. Stanowią oni swego rodzaju drużyny (tag teams) i wygrywają lub przegrywają grupowo. Wczoraj jeden zawodników tecnicos dostał tak mocno w przyrodzenie, że nie mógł się podnieść z maty. Koledzy z drużyny musieli go podnosić, żeby sędzia mógł unieść jego rękę do góry na znak zwycięstwa. Walka składa się z trzech rund. W pierwszych walkach, zawodników mniej utytułowanych, zazwyczaj wygląda to następująco: pierwsza runda to jeden na jeden, każdy z tecnicos walczy z jednym z rudos. Druga runda fascynuje mnie najbardziej, jest to bowiem tak zwane „banda złego na jednego” i polega na biciu przez wszystkich rudos jednego z tecnicos. Albo raczej na znęcaniu się na nim. „Źli” stają się naprawdę źli i wymyślają to bardziej zmyślne i brutalne metody na wyżycie się na „dobrym”. Co ciekawe, tecnicos grzecznie wchodzą na ring po jednym i dają się bić. Kolejny „dobry” nie wejdzie na ring, gdy biją mu kolegę, tylko cierpliwie czeka na swoją kolej. Potem nagle dobrzy zbierają się do kupy i w ciągu jednej minuty powalają na łopatki złych. Najczęściej przy zastosowaniu skoków z linek wokół ringu na złych, którzy kotłują się pod ringiem. Jeden skoczek i złego nie ma, ot tak. Dla maestrów lucha libre, w późniejszych walkach, kolejność się zmienia – walka indywidualna przeniesiona jest na koniec.

Publiczność przeżywa emocje na miarę greckiej tragedii. Litość dla masakrowanych dobrych i trwogę w stosunku do bezwzględnych złych. Z tego, co widziałam, rezultacie najczęściej dobro wygrywa. Nie jest to oczywiście regułą, ale najbardziej lubiani luchadorzy rekrutują się właśnie wśród dobrych. Drugi chyba najbardziej znany zawodnik po el Santo – Blue Demon – przekwalifikował się ze złego na dobrego, gdy zaczęło mu się powodzić. Lucha libre to więc odwieczna walka dobra ze złem. No i rozrywka. Ela mówi, że nic tak nie odstresowuje jak obejrzenie walki w piątek po pracy.

Szczególnie, że jedna z walk wczoraj to była także walka pań. Lucha libre także wśród kobiet jest bardzo popularne, mają one swoją własną ligę, a także wielu fanów. I według mnie w niczym technicznie nie ustępują panom. Myślałam przed walką, że to będą nudy, że będą się baby za włosy targać, ale panie zaskoczyły mnie pod każdym względem. Skoki, fikołasy, lanie i kopanie się po gębie! W czystym wydaniu! I to wszystko z piękną oprawą, bo panie dużo wagę przykładają do swojego scenicznego wizerunku. I bynajmniej nie są to tradycyjne meksykańskie stroje ludowe (jak w boliwijskim wydaniu lucha libre – u cholitas), tylko pierwszorzędne seksowne wdzianka, niczym z sex shopu. Tecnicas uosabiają te grzeczniejsze fantazje, typu pokojówki, pielęgniarki czy wczorajszą Smerfetkę (cała się dziewucha wysmarowała na niebiesko). Rudas zaś wdziewają stroje typu sado-maso, lateksy, plątaniny pasków czy siateczki a la rajstopy kabaretki na całe ciało (przepraszam, nie znam profesjonalnej terminologii).  Tecnicas są bardziej kobiece i delikatne, zaś rudas szorstkie i męskie. Tecnicas to laski, podczas gdy rudas zdarza się mieć trochę ciałka. Estrellita – jedna z technicas – gdy powalała przeciwniczkę na łopatki podchodziła do publiczności i wykonywała seksowny taniec. Nagle jej przeciwniczka wstała i wzięła Estrellitę z zaskoczenia. Nad jej leżącym na ringu ciałem sparodiowała seksowny taniec Estrellity.

Rzeczona Estrellita.


Rzeczona Zeuxis - ta, która powaliła Estrellitę na łopatki.


Strój, podobnie, pseudonim, maska oraz zachowywanie się na ringu to nieodłączna część lucha libre. To jedne z elementów, którzy budują cały magnetyzm tej dyscypliny, podobnie jak wkraczające pod ring co walkę cztery dziewczęta w skąpych strojach, które z nietęgimi minami podrygują biodrami zupełnie nie w rytm muzyki z amerykańskich list przebojów. I jak kiczowate niczym nagrania ze studniówki filmiki ilustrujące na wejście na ring danego zawodnika. I te schody, schody, schody, po których muszą zejść na ring luchadorzy. („schody wyjść nie mogą z mody, najtrwalsza to z wszystkich mód!”). Krążący między rzędami sprzedawcy piwa, kukurydzy, magicznych święcących kul, masek luchadorów i innych cudoków na kiju. Emocje publiczności, piszczące kobiety, gdy biją dobrego. To wszystko sprawia, że lucha libre to rozrywka w czystym wydaniu. W tak czystym i nieskalanym, że bawiłam się naprawdę pysznie! Ostatnio tak się bawiłam na zabawie na dechach w policyjnym ośrodku wypoczynkowym na wywczasie nad jeziorem Niesłysz. No jednym słowem: lucha libre złotymi zgłoskami wpisuję do mojego CV i będę się chwalić owym uczestnictwem do znudzenia, jak przyjadę! O!

PS Pierwsze blondynki, które widziałam w Meksyku, to były zawodniczki lucha libre. Pięć z sześciu luchadoras było jasnymi blondynkami.