Chuntás. O mieście, w którym przez tydzień wszyscy są kobietami

Takie rzeczy w Meksyku nikogo nie dziwią. Od kilkuset lat mężczyźni i chłopcy z miasteczka Chiapa de Corzo przez tydzień przebierają się za kobiety. Szalony korowód przechodzi przez miasto, od kościoła do kościoła. W kościołach zaś nie ma na tę okazję ław - jest za to miejsce na dzikie tańce!

Cały festiwal trwa w Chiapa de Corzo ponad dwa tygodnie. Od 8 do 23 stycznia ulice tego niewielkiego miasteczka w stanie Chiapas ogarnia fiesta, jakiej świat nie widział. Koncerty meksykańskich gwiazd, piwo sprzedawane na litry, trzy diabelskie młyny, baloniki na druciku, ale przede wszystkim także uroczystości religijne i miejscowe tradycyjne obchody, bo to dzięki nim festiwal w Chiapa de Corzo został
w 2010 roku wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Unesco. 

Ledwo co tu się kończy imprezowy Maraton Lupe-Reyes, a już wpada się w kolejną szaloną fiestę. Festiwal w Chiapa de Corzo opiera się na ramie poszczególnych świąt przypadających na ten okres: dnia św. Antoniego, dnia Jezusa z Esquipulas oraz dnia św. Sebastiana - patrona Chiapa de Corzo. Opiera się także na miejscowej legendzie o bogatej pani i jej chorym synku. To właśnie ta legenda jest, jeśli nie kanwą miejscowych zwyczajów z okazji festiwalu, to przynajmniej ich oficjalnym wytłumaczeniem. Jak więc legenda wyjaśnia te przebieranki mężczyzn w kobiece fatałaszki? Dlaczego mężczyźni odziani w tradycyjne kobiece stroje ludowe, wyszminkowani i wypacykowani dumnie defilują przez całe miasto?  



Otóż podobno to było tak, że owa bogata pani - María de Angulo przyjechała do Chiapa de Corzo w połowie XVIII wieku wraz ze swoim synkiem oraz liczną służbą. Pofatygowała się tutaj aż z Guatemala City, a wszystko w poszukiwaniu lekarstwa dla syna, któremu nikt dotąd nie potrafił pomóc. Są różne wersje historii, na co paniczyk był chory. Jedna z nich mówi, że była to taka choroba, którą miejscowy uzdrowiciel z Chiapa de Corzo zdołał uleczyć wykąpaniem chłopca w zdrowotnych wodach Cumbujuyú. Nie tak długo po cudownym wyleczeniu panicza miasteczko popadło w tarapaty, a wszystko przez suszę i plagę szarańczy. To spowodowało klęskę głodu w latach 1767-1768. W tym ciężkim okresie bogata pani nie zapomniała o swoich dobroczyńcach, którzy uzdrowili jej syna. Dała im tyle żywności, ile potrzebowali. Jej liczne służące chodziły po ulicach i rozdawały prowiant z wielkich koszy. Spacerowały od domu do domu i obdarowywały mieszkańców miasteczka kukurydzą, fasolą, owocami i warzywami.

Wedle tej oficjalnej historii mężczyźni przebrani za kobiety podczas dzisiejszej fiesty mają symbolizować owe służące, a w popularnej świadomości słowo "chuntás" ma oznaczać właśnie służki. Najprawdopodobniej jednak słowo to pochodzi z miejscowego rdzennego języka i oznacza "przebieranie się", "zmianę stroju". Niektórzy dodają, że nie bez znaczenia jest też to, że św. Sebastian w ludowej odmianie katolicyzmu uznawany jest za patrona osób LGBT+.

Festiwal w Chiapa de Corzo dzieli się bowiem na kilka części. Pierwszy tydzień należy do chuntas, drugi zaś do parachicos, o których więcej napiszę, jak już ich poznam. Chuntas paradują po mieście każdego wieczora, od 8 do 14 stycznia. My wybraliśmy się tam wczoraj (w niedzielę) wieczorem. Tego dnia w miasteczku planowane były dwa pochody, które w którymś momencie miały się połączyć. Każdy z nich szedł inną, roztańczoną trasą, zatrzymując się w kościołach, kapliczkach lub zaaranżowanych na kapliczki mieszkaniach (coś jak podczas naszego Bożego Ciała). Ta parada, do której przyłączyliśmy się my, zaczynała się w domu el Doctora, czyli miejscowego lekarza, który w tym roku jest jednym z "ojców chrzestnych" festiwalu. Tam chuntas odtańczyły swój pierwszy, żywiołowy taniec przygrywając sobie na ozdobionych wstążkami grzechotkach. Potem szalone tańce powtarzały się także we wszystkich kościołach i kapliczkach. Na tę okazję kościelne ławy zostały usunięte lub przesunięte pod ściany, a kościelna podłoga zamieniła się w parkiet taneczny.

Ani się obejrzeliśmy, a do tradycyjnej parady chuntas dołączyli inni przebierańcy. Była cała rodzina Flinstonów, zastęp rzymskich legionistów, a także oddział przebranych w tradycyjne ludowe stroje... podpasek. Wszyscy oni do kupy wchodzili na wspólne tańce do kościołów,  a kulminacja tych swawoli  nastąpiła w ogromnej katedrze. To tam spotkały się dwie parady, by miejską katedrę zamienić w najgorętszą imprezownię w mieście. Tłum się tak zagęścił, że praktycznie nie mogliśmy się już poruszać - i chcąc nie chcąc musieliśmy wirować w szalonym tańcu najbardziej szalonego pochodu, na którym byłam w życiu. Chuntas z innymi przebranymi pobratymcami wędrowali tak po mieście do późnej nocy. Wśród nich był m.in. gubernator stanu Chiapas - Manuel Velasco. W obfitej spódniczce, obfitej szmince i sztucznych rzęsach.

W tym samym czasie w Polsce trwa dyskusja nad losem potwora zwanego giender.
Ja zaś myślami rozerwana między Polską a Meksykiem zastanawiam się, dlaczego w Polsce taka piękna fiesta by nie przeszła. A dlaczego przechodzi w kraju, który uważany jest za ojczyznę machos. I dlaczego jeszcze kiedy byłam w czwartej klasie, to chłopcy przebierali się w kobiece ciuszki na pierwszy dzień wiosny i nikogo to nie ruszało, a teraz oburza, zatrważa i zawstydza.

O dalszej części fiesty w Chiapa de Corzo przeczytacie tutaj: Dla kogo są parachicos? (Fiesta w Chiapa de Corzo cz.2)


Jak wszyscy, to wszyscy - mali chłopcy też.

Barwny tłum w kościele. Ławy oparte o ścianę starają się nie przeszkadzać fiestującym.

Wreszcie w jednej z kapliczek zobaczyłam koszyk u jednej chunty koszyk.
Chcesz zobaczyć, co mam w środku?  - zapytał mnie rubasznie jego właściciel. Odsłonił chusteczkę, by pokazać skrytego pod nim sztucznego penisa o pobudzającym wyobraźnię nienaturalnym rozmiarze.

Idziemy w samym środku procesji, o czym świadczą widoczne na zdjęciu nasze uśmiechy.

Małe dziewczynki oczywiście pozazdrościły tatusiom i braciom przebrań.
Ja też się jakoś wpisywałam w kolorystykę, dzięki nowej haftowanej kurteczce.

AKTUALIZACJA - ZDJĘCIA Z 2016 roku: