Z drogi: Najtrudniejsze pytanie


- Ile ważysz?
- Nie wiem.
- No tak mniej więcej - żołnierz nie dawał za wygraną.
- 75-80 kilogramów - odpowiedział Miguel. Żołnierz bez dalszych pytań oddał mu jego skserowany dowód osobisty, co do którego wcześniej miał zastrzeżenia.

Dwaj mali chłopcy za nami nie mieli tyle szczęścia. Straż celna zatrzymała nasz busik w drodze z Tenosique do Palenque. Tenosique leży zaraz przy granicy z Gwatemalą. To właśnie tędy przedostaje się do Meksyku wielu emigrantów z krajów Ameryki Środkowej.

Z Miguelem rozmawiałyśmy od początku drogi. Zagadał mnie i Kasię, bo chciał najwyraźniej odświeżyć swój angielski. Przez 12 lat mieszkał w Stanach. Gdzie? Mieszkałem wszędzie - od Kalifornii, przez Teksas po Florydę. Wziął tam nawet ustawiany ślub z Amerykanką, zapewne musiał za to słono zapłacić, ale sam ujął wszystko bardziej eufemistycznie. To była wzajemna pomoc. Ja potrzebowałem zielonej karty, ona była w kiepskiej sytuacji finansowej. W końcu jednak powinęła mu się noga i musiał wrócić do Meksyku. Do Stanów wciąż może legalnie pojechać, ale nie planuje tam żyć. Do USA ma raczej jednoznaczne uczucia. To rząd amerykański otruł Huga Chaveza - mówi i pyta, czy czytałyśmy sławną pozycję "Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej".

- To pani synowie? - pyta żołnierz kobietę siedzącą za mną.
- Tak - odpowiada kobieta.
- Skąd pani jest?
- Stąd.
- Stąd znaczy skąd? - straż zatrzymała nas pośrodku niczego.
- No stąd.
- Chłopaki, skąd jesteście? - zwrócił się do dwóch chłopców siedzących obok kobiety. Jeden miał na oko z 11 lat, drugi może 8.
- Stąd.
- No dobrze. A do jakiej szkoły chodzicie?
- Yyy. Nie chodzę do szkoły. Myślę, że może pójdę do pracy - odpowiedział starszy z braci.

Uśmiechałam się do tych chłopaczków od połowy drogi. Robiłam do nich różne oczy i miny. Ale oni wciąż pozostawali poważni. Uśmiechała się tylko siedząca obok nich kobieta. Ale uśmiechała się gorzko. Wszyscy razem: dwóch chłopców, kobieta i jej matka wsiedli razem w Tenosique. Dwie kobiety usiadły na brzegach tylnego siedzenia. Chłopcy w środku. Myślałam, że są rodziną. Dopóki kobieta nie pokazała swojego meksykańskiego dowodu. I dopóki nie padło najtrudniejsze pytanie.

- Ile ważysz, chłopcze?
- Nie wiem...
- No tak mniej więcej.
- Nie wiem, może z 80 funtów.
- Dobra. Mów prawdę. Skąd jesteś?
- Z Gwatemali - odpowiedział złamany chłopiec.
- Nie masz dokumentów?
- Nie.

Policjant wziął chłopców na zewnątrz busika. Miguel wyjaśnił nam po angielsku, że za południową granicą ciężar mierzy się w funtach, tylko w Meksyku w kilogramach. Proste pytanie o wagę okazuje się podczas takich kontroli niezwykle skuteczne.

- Pani mówiła, że to pani synowie?
- Nie no skąd. Jezus mi świadkiem.
- Zapytałem panią, czy to pani synowie, a pani powiedziała, że tak.
- Nie. Powiedziałam tylko, że zaopiekowałam się nimi po wejściu do busa. Jezus mi świadkiem.

Zaprosił kobietę na zewnątrz. Po chwili wróciła. Chłopcy nie. Pojechaliśmy bez nich dalej. Wszyscy w milczeniu. Oprócz cichuteńkich szlochów kobiety na tylnym siedzeniu i donośnego głosu Miguela nikt nie odezwał się ani słowem. Miała szczęście - tłumaczył nam po angielsku - Za szmuglowanie ludzi grozi niemała kara. Nie odzywałyśmy się. Patrzyłyśmy w okno. Chłopcy też mieli szczęście - ciągnął Miguel - Pewnie próbowali dostać się do Stanów. Czekałaby ich długa i niebezpieczna droga. Kto wie, czy w ogóle by tam dotarli. Mogliby po drodze zginąć. Mogliby zginąć podczas przekraczania granicy. Mogliby zostać zamnknięciu w burdelu w Tijuanie. Młodsze dzieciaki zamieniali już tam na prostytutki. Tylko dlaczego jechali sami? - Miguel wciąż nadawał swym perfekcyjnym angielskim - Pewnie rodzice już tam są i zapłacili komuś za przeszmuglowanie ich synów. Tak czy siak, chłopcy mieli dużo szczęścia.

My wciąż nie odezwałyśmy się ani słowem. W tym momencie Miguel zauważył nasze milczenie.
- Co dziewczyny, pierwszy raz widziałyście coś takiego?
- Tak - odpowiedziałyśmy jednocześnie.