Recenzja: „Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii” Mateusz Marczewski

Długo się zbierałam do tej recenzji. Ta książka rodziła we mnie tak okropnego, złośliwego krytyka, że aż sama się takiej siebie przestraszyłam.

Zacznę od serii wydawniczej. Książka Marczewskiego ukazała się w serii reporterskiej Czarnego. Reportaż ma bardzo szerokie ramy gatunkowe i wiele może pomieścić, ale po prostu ostrzegam: jeśli spodziewacie się reportażu społecznego czy historycznego, pogłębionej analizy zjawiska turystyki psychodelicznej, to raczej się zawiedziecie. Narrację w „Pasażerach” porównałabym do strumienia świadomości, a że podlewany jest on ayahuaską, to bywa ciężkostrawny: rwany, fragmentaryczny, dezorientujący.

Trudno też będzie kogoś na miejscu poznać – nie znajdziemy tu pogłębionych portretów, historii czy nawet wypowiedzi lokalnych mieszkańców. Przyznaję, to dla mnie trigger. Mam już trochę dosyć takich książek z poprzedniej epoki, gdzie w centrum opowieści o rdzennych społecznościach znów mamy białego mężczyznę, który w ogóle nie oddaje głosu owym społecznościom. I do tego je romantyzuje, sporo upraszcza. Na dodatek niejako odmawia im prawa do nowoczesności, ubolewając m.in., jak to pieniądz ich „zepsuł”. Pisze o nich: „Od pieniędzy San Francisco się zdegradowało. Ludzie oddzielili się od siebie i zaplątali się w siatki pragnień. Nowe pokolenia rosną oszalałe. Chcą pieniędzy. Ludzie w San Francisco noszą w sobie finansowego pasożyta. Pasożyt kieruje nimi, od jego działania ledwie widzą cokolwiek poza złotem (...) Wieś się zatraciła”. I dalej: „Nic za darmo. Przecież Amazonia złożona jest z pieniędzy”.

Przez całość książki przewija się taki dziwny resentyment, że narrator nie dostaje nic za darmo. O curanderze organizującej ceremonie ayahuaskowe pisze tak: „nie sposób dostać się do jej umysłu i rozstrzygnąć, czy Matylda chce po prostu zarabiać pieniądze, żeby kupić swoim dzieciom ziemię i postawić domy, a może nawet kolejny ośrodek, czy też chodzi jej o leczenie ludzi”. Tak jakby nie było nic pośrodku. I dalej: „Może nawet Matylda nie wie, gdzie przebiega granica między zarabianiem na klientach a niesieniem rzeczywistej pomocy”. Czy to nie podwójne standardy, czy powiedzielibyśmy coś takiego o polskim lekarzu lub strażaku? Czy zapłata zupełnie wymazuje to, że ktoś wykonuje swoją pracę z powołania? Czy nie można jednocześnie robić czegoś dobrego i dostawać za to godnego wynagrodzenia?

Taka romantyzacja, widzenie w rdzennych społecznościach „szlachetnych dzikusów”, zepsutych przez zachodni świat – to przebrzmiała narracja, sięgająca jeszcze czasów kolonialnych. Ubolewanie nad „współczesnością” miejscowych nie tylko ich paternalizuje, ale też stawia ich w pozycji atrakcji turystycznej lub inspiracji do autorefleksji nad własną kulturą, a nie traktuje ich w sposób godnościowy, jako decydujących o sobie autonomicznych jednostek.

O tych fragmentach nawet nie wiem, co myśleć, może jestem przewrażliwiona (mam nadzieję!), ale podrzucam je Wam: „Miejscowi obli i pozbawieni wyrazu kontra Europejczycy o mocnych rysach”, „Powierzchnia wody mieniła się tłustą czernią, niepokojącą, a może po prostu twarze [miejscowych] wychylające się za burtę oglądały swoje odbicia jak w lustrze. W toni pływały na wpół zgniłe rośliny”.

Czasami Marczewski może i chciałby nam coś ciekawego opowiedzieć (są jakieś ciekawe zalążki opowieści o próbach patentowania ayahuaski, ropie naftowej, białaczce wśród miejscowych), ale historie te toną w tym strumieniu świadomości, a do tego – w moim odczuciu – przeszarżowaniu formalnym. Są dobre literacko momenty, więcej jednak według mnie tych nietrafionych, efekciarskich. A co najgorsze – za formą, jaka by nie była, w wielu miejscach nie czułam treści, wiele z tych fragmentów było jak na mnie po prostu o niczym.

Doceniam próbę opowiedzenia o ayahuasce innym językiem, nie racjonalnym, a czuciowym, będącym bliżej natury. 50 lat temu w Stanach albo 20–30 lat temu w Polsce może nawet stałaby się kultowa, ale teraz jest jest spóźnionym gościem na przyjęciu psychonautów, odgrzewanym kotletem literatury szamańskiej. Jeśli miałabym tę książkę określić jakimś słowem, to będzie to właśnie to jedno: spóźniona.

Zapraszam oczywiście do dyskusji, liczę na to, że przekonacie mnie trochę do tej książki.

Komentarze

  1. Dzięki za recenzję! Książka Mateusza Marczewskiego "Pasażerowie" z pewnością wzbudza zainteresowanie. Fabuła i bohaterowie wydają się być głęboko osadzeni w tajemniczości i refleksji nad ludzkimi wyborami. Ciekawi mnie, jak autor buduje napięcie i jak wprowadza motyw podróży w kontekście życia i śmierci. Z pewnością sięgnę po tę książkę, by samodzielnie odkryć, jak porusza te tematy. Dziękuję za polecenie!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz